Przekonanie,
że kościół katolicki (sic!) w PRL nie miał znaczenia jest
błędne. Przekorna natura Polaka spowodowała, że w rzeczywistości
było zupełnie inaczej. Pamiętam komitety protestacyjne, które
walczyły o pozwolenie budowy kościołów. Często z pozytywnym
skutkiem.
Ci,
którzy należeli do PZPR i chrzcili dziecko w tajemnicy przed władzą
byli nieomalże bohaterami. Paczki z brakującą u nas żywnością i
odzieżą, płynęły szeroką falą z zachodnich państw, przeważnie
lądowały na parafiach. Wierni cieszyli się z ochłapów z
księżowskiego stołu, nie przeszkadzało im, że księża wraz z
przyległościami stawali się królowymi życia. Kolęda była
autentycznym świętem wśród mieszkańców bloków mieszkalnych.
Był to czas, gdy wszyscy się znali, stanowili jakby jedną wielką
rodzinę. Nadchodząca wieść o zbliżającym się księdzu
wzbudzała nieomalże dziwne, dla mnie niezrozumiałe, podniecenie
wśród mieszkańców w poszczególnych klatkach schodowych. Widać
było wzmożony ruch. Szczególnie kobiety biegały z dołu do góry
pożyczając sobie wzajemnie krzyże, świeczniki i święconą wodę.
Urodziłam się pół roku po tragicznej śmierci Ojca. Mieszkałam z
Mamą w maleńkim mieszkaniu. Mama wierząca i praktykująca,
natomiast ja jakoś tak czułam od zawsze, wybitną niechęć do
wszelkich religii. Rodzicielka akurat na ten aspekt mojego życia nie
miała żadnego wpływu. Kolędę traktowałam jak szopkę. Zawsze
mnie dziwił obłęd w oczach Mamy w momencie, gdy do naszych drzwi
zbliżał się ksiądz. Tak też było pewnej srogiej zimy. Na stole
wykrochmalony śnieżnobiały obrus, prasowany godzinę, co by żadnych
zagięć nie było. Na obrusie woda w kryształowym naczyniu, kropidło, krzyż i dwa świeczniki z płonącymi
świeczkami. Ciekawa byłam nowego proboszcza, ponieważ poprzedni
zniknął. Kolędnicy odśpiewali zachrypniętym głosem kolędę i
szybko się ulotnili, po czym do pokoju wturlał się potężny
brzuch duchownego a potem cała reszta. Wymamrotał pod nosem
modlitwę i kropnął kropidłem mieszkanie wodą z kranu, ponieważ
nie zdążyłyśmy pożyczyć święconej. Następnie zamaszyście
rozsiadł się na przygotowanym krześle, które niebezpiecznie
zatrzeszczało. Na pucołowatej, czerwonej twarzy księdza malował się groźny grymas, który wskazywał
na zbliżającą się burzę. Mama stała grzecznie prawie na
baczność, potem usiadła nieśmiało, w pokorze, naprzeciwko
grubego faceta w sutannie. Wydobył z eleganckiej skórzanej torby
jakieś dokumenty, które były dowodem na skandaliczne prowadzenie
się mojej Mamy. Zaczął łagodnie, by za chwilę potokiem obelg,
których nie dało się przerwać krzyczał:
-
jesteś grzesznicą, masz kochanka, chrześcijanka tak nie postępuje,
jestem tutaj aby przynieść ci zbawienie Pana!!! Itd, itp.
Spojrzawszy
na mnie wykrzyczał
-
a ty jesteś grzesznym bękartem!!!
Krzyki
księdza na moją Mamę działały jak bicz. Przy każdym następnym
coraz bardziej przerażona kurczyła się i było jej jakby coraz
mniej.
Próbowałam
przerwać ten koszmar, lecz ksiądz nie dopuszczał mnie do słowa.
Grzmiał tubalnym głosem wygłaszając kazanie o chrześcijańskiej
moralności.
W
końcu zdołałam tak głośno wrzasnąć, że w końcu do księdza
dotarło:
-
moja Mama jest wdową!!!
Duchowny
nagle zamilkł, poderwał się z krzesła, lekko zatoczył jakby był
pijany. Ponownie zerknął na leżące przed nim dokumenty i
wymamrotał:
-
o ku...wa, to nie to piętro.
Moja Mama nadal jest praktykującą katoliczką.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz