poniedziałek, 16 stycznia 2023

Kolęda w PRL-u




 

Przekonanie, że kościół katolicki (sic!) w PRL nie miał znaczenia jest błędne. Przekorna natura Polaka spowodowała, że w rzeczywistości było zupełnie inaczej. Pamiętam komitety protestacyjne, które walczyły o pozwolenie budowy kościołów. Często z pozytywnym skutkiem.
Ci, którzy należeli do PZPR i chrzcili dziecko w tajemnicy przed władzą byli nieomalże bohaterami. Paczki z brakującą u nas żywnością i odzieżą, płynęły szeroką falą z zachodnich państw, przeważnie lądowały na parafiach. Wierni cieszyli się z ochłapów z księżowskiego stołu, nie przeszkadzało im, że księża wraz z przyległościami stawali się królowymi życia. Kolęda była autentycznym świętem wśród mieszkańców bloków mieszkalnych. Był to czas, gdy wszyscy się znali, stanowili jakby jedną wielką rodzinę. Nadchodząca wieść o zbliżającym się księdzu wzbudzała nieomalże dziwne, dla mnie niezrozumiałe, podniecenie wśród mieszkańców w poszczególnych klatkach schodowych. Widać było wzmożony ruch. Szczególnie kobiety biegały z dołu do góry pożyczając sobie wzajemnie krzyże, świeczniki i święconą wodę. 


Urodziłam się pół roku po tragicznej śmierci Ojca. Mieszkałam z Mamą w maleńkim mieszkaniu. Mama wierząca i praktykująca, natomiast ja jakoś tak czułam od zawsze, wybitną niechęć do wszelkich religii. Rodzicielka akurat na ten aspekt mojego życia nie miała żadnego wpływu. Kolędę traktowałam jak szopkę. Zawsze mnie dziwił obłęd w oczach Mamy w momencie, gdy do naszych drzwi zbliżał się ksiądz. Tak też było pewnej srogiej zimy. Na stole wykrochmalony śnieżnobiały obrus, prasowany godzinę, co by żadnych zagięć nie było. Na obrusie woda w kryształowym naczyniu, kropidło, krzyż i dwa świeczniki z płonącymi świeczkami. Ciekawa byłam nowego proboszcza, ponieważ poprzedni zniknął. Kolędnicy odśpiewali zachrypniętym głosem kolędę i szybko się ulotnili, po czym do pokoju wturlał się potężny brzuch duchownego a potem cała reszta. Wymamrotał pod nosem modlitwę i kropnął kropidłem mieszkanie wodą z kranu, ponieważ nie zdążyłyśmy pożyczyć święconej. Następnie zamaszyście rozsiadł się na przygotowanym krześle, które niebezpiecznie zatrzeszczało. Na pucołowatej, czerwonej twarzy księdza malował się groźny grymas, który wskazywał na zbliżającą się burzę. Mama stała grzecznie prawie na baczność, potem usiadła nieśmiało, w pokorze, naprzeciwko grubego faceta w sutannie. Wydobył z eleganckiej skórzanej torby jakieś dokumenty, które były dowodem na skandaliczne prowadzenie się mojej Mamy. Zaczął łagodnie, by za chwilę potokiem obelg, których nie dało się przerwać krzyczał:
- jesteś grzesznicą, masz kochanka, chrześcijanka tak nie postępuje, jestem tutaj aby przynieść ci zbawienie Pana!!! Itd, itp.
Spojrzawszy na mnie wykrzyczał
- a ty jesteś grzesznym bękartem!!!
Krzyki księdza na moją Mamę działały jak bicz. Przy każdym następnym coraz bardziej przerażona kurczyła się i było jej jakby coraz mniej.
Próbowałam przerwać ten koszmar, lecz ksiądz nie dopuszczał mnie do słowa. Grzmiał tubalnym głosem wygłaszając kazanie o chrześcijańskiej moralności.
W końcu zdołałam tak głośno wrzasnąć, że w końcu do księdza dotarło:
- moja Mama jest wdową!!!
Duchowny nagle zamilkł, poderwał się z krzesła, lekko zatoczył jakby był pijany. Ponownie zerknął na leżące przed nim dokumenty i wymamrotał:
- o ku...wa, to nie to piętro.

Moja Mama nadal jest praktykującą katoliczką.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz